Suzanne takes you down to her place near the river

Szukasz partnera do gry, a może sam marzysz o stworzeniu własnych poszukiwań? To temat dla Ciebie!
Awatar użytkownika
Moje RPGi
cottonwood, lorne, morsmordre

#62940 19 maja 2025, 19:04

N A R Z E C Z O N Y | 36 - 40 L A T | P Ó Ł K R W I

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
Nie przyszli do siebie przez miłość. Przyszli przez stratę. Jak dwie rzeki, które pozbawione koryta, spotkały się w błocie po wielkiej powodzi. Susanna była cieniem minionego światła — kobietą, która znała zbyt wiele języków cierpienia, by jeszcze wierzyć w ewangelię dotyku. Jej spojrzenie, niegdyś niosące uzdrowienie, teraz ostrożnie omiatało twarze, jakby każde z nich mogło się rozpaść w dłoniach — jak święty obraz, który za długo płakał. A Edwin… Edwin był ciszą. Tą prawdziwą, nie z lęku, lecz z pokory. Nosił w sobie rodzaj łagodności, który nie szukał potwierdzenia, i czułość, która nie zadawała pytań. Był obecnością nie narzucającą się, lecz trwałą — jak mech obrastający popękany głaz. Nie dotykali się jak kochankowie. Dotykali się jak rozbitkowie — sprawdzając, czy drugie serce wciąż bije. Była w nim siła — nie ta, którą mierzy się w słowach, lecz ta, która pozwala człowiekowi nie odwracać się, gdy inni odchodzą. Trwał przy niej. Bez żądań, bez obietnic. Jakby sama jej obecność była dla niego spełnieniem. A jednak — pomiędzy ich ciałami wciąż unosił się cień innego imienia. Michael. Ten, którego imię Susanna nosiła w sobie nie jak wspomnienie, lecz jak drugie bicie serca. Ten, którego oczy znały ją zanim nauczyła się wypowiadać własne pragnienia. Był w niej jak zadra pod paznokciem duszy — tak mała, że mogłaby udawać, że już nie boli. Ale każda cisza, każde milczenie z Edwinem odsłaniało tęsknotę, która nigdy nie zasnęła do końca. Bywały noce, gdy Edwin zasypiał obok — z ręką delikatnie opartą o jej talię, jakby bał się ją utracić — ona wpatrywała się w ciemność, próbując nie pamiętać. Ale pamięć przychodziła w zapachu deszczu. W cichym trzasku drewna. W niebieskościach świtu, które przypominały oczy, których już nie mogła szukać. On nigdy o niego nie zapytał. Bo rozumiał. Bo może właśnie za tę ranę pokochał ją najbardziej. Kochał ją nie tak, jak gorący kochankowie, lecz tak, jak trwa się przy czyimś cierpieniu, nie pytając, czy kiedykolwiek się skończy. Był dla niej jak bezpieczne brzegi, które nie próbują zatrzymać rzeki, tylko uczą ją płynąć dalej. Jak światło, które nie wypędza mroku, lecz rozświetla drogę w środku nocy. A ona… Nigdy nie obiecała mu przyszłości. Ale pewnej jesiennej nocy, gdy wiatr szarpał stare ramy okien, a herbata ostygła pomiędzy nimi jak modlitwa bez końca — położyła dłoń na jego dłoni. Nie była to miłość. Była to obecność. I Edwin po raz pierwszy od lat zamknął oczy z ulgą. Bo wiedział, że kobieta, której serce wciąż wołało z oddali, tego wieczoru — choćby na chwilę — została. Nie z przymusu. Nie z litości. Ale z wyboru. Z cichego, świętego aktu współistnienia. Jakby sama obecność była formą łaski. Jakby trwanie mogło być odpowiedzią.
⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
W swojej karcie umieściłam Edwina w rodzie Leighton — rodzinie, która jest półkrwi i która współżyła pozytywnie z rodem Moore, z którego — poniekąd — wywodzi się też Su. Niemniej jestem otwarta na modyfikacje, twoje preferencje i cokolwiek, co sprawi, że będzie ci się przyjemnie tę postać kreowało i jeszcze przyjemniej pisało. Jestem dostępna tutaj, w wiadomościach prywatnych, jak i na discordzie: s.e.r.a.p.h.i.n.e.97.

ODPOWIEDZ ]